Nie
da się ukryć – książka jest pięknie wydana i cudownie trzyma się ją w ręku.
Jednak poza okładką, mamy jeszcze treść… A recenzja to nie jest miejsce, w
którym możemy piać peany na cześć okładki.
Nie
jestem zagorzałą fanką Whitney. Lubię jej muzykę, jej piękny głos i nawet film Bodyguard, który jest trochę naiwny i
babski. Sięgnęłam więc po książkę Whitney,
którą znałem, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tej niezwykłej artystce,
aby lepiej ją poznać. Może nawet po to, by zrozumieć, co sprawiło, że jej
ostatnie lata nie były już pełne glorii.
BeBe
Winans, autor tej pozycji, to wieloletni przyjaciel Whitney Houston, który –
mam wrażenie – przyjął dwie zasady w trakcie pisania swojej książki. Pierwsza:
o zmarłych nie mówimy/piszemy źle. Druga: o przyjaciołach nie mówimy/piszemy
źle. I nie chodzi mi o to, że jestem spragniona wieści o „upadku” Whitney. Po
prostu, oczekiwałam choć trochę obiektywnej oceny. Momentami mam wręcz
wrażenie, że BeBe wykorzystuje przyjaźń z Whitney jako pretekst do pisania o…
sobie.
Whitney
Houston niewątpliwie była wielką gwiazdą. A jak to z gwiazdami bywa, my –
zwykli śmiertelnicy – chcemy je za wszelką cenę poznać i udowodnić sobie, że
gwiazdy też mają ludzkie oblicze. I dlatego BeBe Winans stara się nam pokazać
Whitney jako osobę pełną ciepła, miłości, ale jednocześnie niezwykle samotną.
Jak dla mnie jednak – za mało tu samej Whitney. Dużo w tej książce przemyśleń samego
autora o życiu jako takim, o głosie artystki, o Bogu, – czasami jest tego tyle,
że zastanawiam się, czy autor pamięta, że pisze o piosenkarce…
W
trakcie lektury jednak pomyślałam, że to dobrze, że autor pokazuje Whitney od
tej dobrej strony – była miła, uczynna, pomocna. Że chce, żeby nie została
zapamiętana tylko przez pryzmat ostatnich lat jej życia, w których się
zagubiła. Ludzka pamięć lubi płatać figle i często jest tak, że pamiętamy w
dużej mierze to, co złe, a nie dostrzegamy tego, że dobrych chwil było całe
mnóstwo. Whitney wypracowała sobie sukces, ale zapłaciła za to zbyt wysoką cenę.
Autor postanawia więc pokazać, że nie wolno przekreślać wszystkich wspaniałych
osiągnięć artystki tylko dlatego, że wpadła w narkotykowy nałóg. BeBe jednak
broni Whitney dość nachalnie. Za mało podaje przykładów, za dużo ogólników. Za
dużo wybielania artystki na siłę. Rozumiem doskonale, że nawet po śmierci
przyjaciółki chce być wobec niej lojalny – i to się chwali – ale naprawdę
wystarczyłoby podać kilka(naście) przykładów ukazujących Whitney jako wspaniałą
osobę niż posługiwać się wyszukanymi metaforami i posiłkować się Biblią na
każdym kroku. Zbyt wzniośle, zbyt patetycznie, zbyt mało Whitney.
Ciekawą
rzeczą natomiast jest to, że w tekście, gdy autor pisze o jakichś występach
(szczególnie istotnych), podany jest link do strony, na której są nagrania, których
nie znajdziemy na YouTube. Najgorsze jest to, że link ten nie działa. To znaczy
– on nie istnieje. I trochę musiałam się naszukać, by znaleźć stronę, na której
rzeczone nagrania są (warto się dokopać choćby po to, by posłuchać głosu samego
autora).
Ta
książka to dowód lojalności wobec przyjaciółki, ale nie zachwyca. Miejscami nad
nią przysypiałam, szczególnie, gdy autor wchodził na – tylko sobie wiadome –
wynurzenia o Bogu czy łasce bożej. Nie mam nic przeciwko temu, ale chyba tylko
BeBe Winans widział jakiekolwiek powiązanie z kontekstem. Takie to wszystko w
rodzaju kazania kościelnego. A ja chciałam Whitney, Whitney, Whitney! Nie
spekulacje, nie filozoficzne wywody. Whitney! Połowa tej książki to
tekst-zapychacz, który niczego nie wnosi. I tylko żal mi drzew, bo pozycja mogła
być o tę połowę krótsza.
Jedno
jednak jest pewne – wszyscy chcielibyśmy mieć takich przyjaciół, którzy nawet
po naszej śmierci, będą stać za nami murem.
Autor musiał nie wiedzieć, na jakich zasadach działa portal Youtube. Linki bardzo często przestają prowadzić dokądkolwiek, na dłuższą metę to pozbawione sensu. Ciekawa opinia.
OdpowiedzUsuńMoim zdanie to kolejna książka napisana dla pieniędzy. Fajnie, że konkretnie wyszczególniłaś niedociągnięcia publikacji.
OdpowiedzUsuń