Wszystkie teksty zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa. Nie zezwalam na ich kopiowanie i wykorzystywanie osobom postronnym bez mojej uprzedniej pisemnej zgody.

poniedziałek, 14 października 2013

"Jeździec znikąd"

Obejrzałam wczoraj najnowszy film z Johnnym Deppem Jeździec znikąd i postanowiłam podzielić się moimi refleksjami, bo od wczoraj jestem na ten film wściekła. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zwiastun tego dzieła, wiedziałam, że nie będzie mi się podobać, ale skoro Indianin był jedną z głównych postaci, to oczywiście musiałam to obejrzeć. Pokazywanie Indian przez amerykańskich twórców jest tak tendencyjne i niesprawiedliwe, że przyprawia mnie o ból głowy (i rdzennych Amerykanów również) już od dawien dawna. Nawet sam Marlon Brando nie przyjął z tego powodu Oscara za Ojca chrzestnego. Wydawałoby się jednak, że świat idzie do przodu, więc i to również powinno się zmieniać. Niestety tak nie jest.
Jeździec znikąd to koszmarek, w którym naczelni obrońcy tego dzieła, doszukują się nawiązań do klasyki westernu i wielu innych rzeczy, których tu nie ma. Wychwalają go pod niebiosa i porównują z Piratami z Karaibów. Bo film ten miał być na ich miarę, ale Piraci... i bawili, i trzymali w napięciu, i przede wszystkim pokazali nam Johnny'ego Deppa, którego wszyscy pokochali. Natomiast Jeździec... to takie nie wiadomo co. Niby ma być dla dzieci, ale sporo tu przemocy, niby ma być śmiesznie, ale teksty są żenujące, niby ma być jakieś przesłanie, ale jest ono tak głęboko ukryte, że chyba nawet twórcy tego dzieła do niego nie dotarli. Może więc film miał być dla dorosłych? Zbyt głupi. Poziom trzymają tu jedynie kowboje, a zwłaszcza bandyci i ich szef oraz Indianie, ale nie ten grany przez Johnny'ego Deppa. Depp nadal ma swoją manierę, której od czasów Jacka Sparrowa nie potrafi się wyzbyć. Brakuje mu tylko butelki rumu. Armie Hammer jest nijaki, po prostu jego postać nie jest logicznie pomyślana. W ogóle na cały film nie ma tu pomysłu, za to jest jeden cel - kasa, którą trzeba szybko zarobić. 
Jednak to, co MNIE najbardziej boli, to sposób przedstawienia Indian - o czym wspominałam na początku. Twórcy zrobili z nich po prostu idiotów. Dwie sceny są warte uwagi w tym filmie. Pierwsza, to taniec Komanczów (z których pochodzi Tonto, grany przez Deppa), a druga - wybicie ich w pień. Jest to scena, która wyciska łzy, ALE... robi z Indian kretynów, którzy nie planują swoich ataków, tylko lecą na oślep na wojsko amerykańskie (a Indianie tak nie robili, walczyli dzielnie, ale z głową!), a na dodatek zaraz po tej scenie mamy jakąś głupawą następną, która ma nas śmieszyć. Historia Stanów Zjednoczonych (ale i całego amerykańskiego kontynentu zarówno północnego, jak i południowego) jest niezwykle krwawa, okropna, dramatyczna i smutna, a Indianie cały czas o tym pamiętają i wcale im do śmiechu nie jest. To, co sprawdziło się w Piratach... tu całkowicie nie pasuje. A ja czekam na film, który wreszcie pokaże prawdę, a nie tylko wpisze się w "dobre kino". Tu tego jednak nie uświadczymy. Sam Tonto też jest trochę wariatem, trochę idiotą, trochę kowbojem, a ja nie wiem zupełnie, co to ma znaczyć. Na dodatek mamy tu Helenę Bonham Carter, która jest wszędzie tam, gdzie Depp. Aż dziwne, że to nie Johnny grał Jerzego VI w Jak zostać królem. Z Heleną mam z kolei taki problem, że raz jest genialna, a raz jest na siłę gdzieś wepchnięta. I tu mamy do czynienia z tym drugim, rolę ma bowiem z czapy. Nagle do tego niby to westernu wkracza nam Bardzo dziki zachód pod postacią Heleny, która pojawia się ze dwa razy na ekranie, ale w supergłupich scenach. A cała żenada trwa dwie i pół godziny, które mijają bardzo powoli. Film przyśpiesza z akcją w jakichś ostatnich 15 minutach, bo wcześniej, poza tymi wszystkimi wadami, jest najzwyczajniej w świecie nudny. Pozostaje mi jedynie wierzyć, że Johnny Depp dotrzyma słowa i kupi oraz odda rdzennym Amerykanom Wounded Knee, bo tylko to może pozwolić wymazać z pamięci Tonto, który był kpiną, a nie prawdziwym Indianinem.

Ocena: 1


A tu filmik, w którym Marlon Brando NIE przyjmuje Oscara:


12 komentarzy:

  1. A ja sobie z przekory zobaczę, a co mi tam ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie :) Trzeba samemu obejrzeć, żeby ocenić :)

      Usuń
    2. Zobaczyłam... Masz rację. Choć mnie się chyba ta Hellena najbardziej tam podobała;p No i Depp. Jednak odniosłam wrażenie, jakbym w niektórych momentach Piratów oglądała;p

      Usuń
  2. Ja fazę na Indian (północnoamerykańskich, południowoamerykańscy nigdy mnie jakoś nie fascynowali) miałam pod koniec podstawówki, kiedy namiętnie czytałam Maya (pochłonęłam prawie wszystkie jego książki) i do tej pory mam do nich bardzo dużo sympatii, aczkolwiek niczego historycznego o nich nie czytałam.

    "Jeźdźca znikąd" nie oglądałam, bo zwiastun mnie nie zachęcił. Nie pasowała mi postać Deppa - ze zdjęć odbierałam ją jako dużo bardziej poważną, milczącą tajemniczą, niż to, co zobaczyłam w zwiastunie, czyli Jack Sparrow 2.0.

    A postać Rebecki Red miała sens? Gra ją Ruth Wilson, która zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie w tytułowej roli "Jane Eyre" w serialu BBC, stąd moje pytanie.

    Patrzyłaś może kiedyś na "Zmierzch" (chodzi mi o całą filmową sagę) pod kątem Indian? Tam się przecież pojawiają (Jacob & company), aczkolwiek ich "indiańskość" jest raczej dekoracją niż czymś serio.

    Irm

    PS A przemowa prezes "Związku Indian", mówiąc w skrócie, przejmujące.
    PS 2 Mogłabyś pokrótce napisać o co chodziło z tym Wounded Knee (?), bo nie za bardzo się przejmuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maya i jego słynnego Winnetou w ogóle nie czytałam. Czytam jedynie książki historyczne, ale zamierzam kiedyś sięgnąć po tego "niemieckiego" Indianina i sobie porównać z rzeczywistością ;)
      Rebecca pojawia się bardzo mało razy i jej rólka nie zapada w pamięć. Kojarzę jednak, że była dość irytująca i w ogóle tam niepotrzebna.
      W "Zmierzchu" Indianie raczej robią za tło, choć i tak pokazani są w złym świetle. Pewnie autorka by się nie zgodziła, bo teoretycznie niczego złego o nich nie napisała, ale są oni tam tak bezpłciowi i do tego jeszcze te wilki, w które się zmieniają, że równie dobrze mogłoby ich tam nie być. Ogólnie "Zmierzch" to "hit" :)
      Wounded Knee to miejsce bardzo ważne dla Indian, bo wiąże się z dwoma wydarzeniami. Jedno jest z końca XIX w. - bitwa/masakra nad Wounded Knee - wszelkie szczegóły są tutaj (nie chcę niczego przekręcić, bo przecież tych bitew było mnóstwo): http://pl.wikipedia.org/wiki/Masakra_nad_Wounded_Knee a drugie jest dość świeże - rok 1973. W tym linku też można o tym poczytać na dole artykułu (Indianie mają swoje Biuro do spraw Indian - BIA, które dokonuje wielu nadużyć wobec rdzennych Amerykanów). W wakacje Johnny Depp deklarował, że odkupi od rządu amerykańskiego Wounded Knee i podaruje Indianom. Ostatnio coś o tym ucichło, więc chyba na razie tego nie zrobił.

      Usuń
  3. Możliwe, że May w ogóle Ci nie podejdzie, bo to raczej lektura, jak się jest w młodszym wieku, ale sięgnąć warto, w końcu na lata stworzyło to jakiś obraz Dzikiego Zachodu, w tym Indian (Na pewno zgrzytnie Ci podział dobrzy Apacze, źli Komancze, ale tu zwyciężyło prawo fikcji, w końcu musiał być jakiś porządny wróg.), wśród Europejczyków.

    Serio nie czytałaś w młodości żadnych westernów? To skąd to zainteresowanie Indianami - tak po prostu?

    Dzięki za linki, poczytałam - bolesna sprawa z tym Wounded Knee. I w ogóle z (nie)obecnością Indian w powszechnej świadomości Amerykanów - w popkulturze, a tym się przecież najbardziej karmią, właściwie ich nie. Są Murzyni, Azjaci, Latynosi, ale Indian nie ma. Mocno to niesprawiedliwe.

    Że "Zmierzch" to "dzieło wybitne", to ja wiem (choć fakt, że pierwszą część dobrze mi się oglądało), myk tylko polega na tym, że obecnie to on kształtuje wyobraźnię milionów Amerykanów, więc trzeba patrzeć, co w nim jest, bo to zostanie im (mniej lub bardziej) w głowach. Tak to stety, bądź nie, funkcjonuje.

    I.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja miłość do Indian zrodziła się po obejrzeniu "Pocahontas" :) Nie czytałam żadnych westernów. Masz rację, że Indianie w Ameryce Północnej są jakby niewidzialni. O nich się nie mówi, próbuje się ich wymazać z niewygodnej historii. Na szczęście jest Facebook, dzięki któremu na stronach poświęconych rdzennym mieszkańcom Ameryk wiem, że oni istnieją i nie są mitem. Niestety tak to dziś wygląda. Niedawno był Dzień Dziękczynienia i Amerykanie dziękowali sobie za wszystko, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że powinni dziękować Indianom. Indianie natomiast mają dość tego święta. Chcą też, żeby zniesiono Dzień Kolumba. Dla nich wszelkie takie "święta" to celebrowanie ludobójstwa (bo tak nazywają oni to, co zrobili z nimi biali). Oglądałam kiedyś fragment wywiadu, gdzie Marlon Brando opowiadał, że trafił na książkę, gdzie było o tych wszystkich walkach z Indianami, a on o tym nie wiedział, bo o tym ich nie uczą!
      Rozumiem, że widziałaś tylko film? Czy jednak czytałaś to wybitne dzieło jakim jest "Zmierzch"? Ja przeczytałam cztery tomy (nie mogłam się nadziwić tej grafomanii) i obejrzałam pierwszy film. Drugiego nie dałam rady przez główną bohaterkę i jej otwarte usta.

      Pozdrawiam serdecznie! :)

      Usuń
  4. "Pocahontas" widziałam, ale nie miała to żadnego wpływu na moje zainteresowanie Indianami. U mnie się zaczęło od tego, że byłam z rodzicami na wakacjach gdzieś na Kaszubach i tam trochę jeździłam konno. I kiedyś z mamą czekałyśmy na jedną z tych jazd i na piaszczystym skrzyżowaniu było widać ślady kopyt. I mama powiedziała, że jest taka książka, w której jest Indianin, który potrafi takie ślady rozpoznawać i je tropić. No i strasznie mnie zaintrygowało i tak trafiłam na Maya ;)

    Ja ze "Zmierzchem miałam trochę na odwrót" - przeczytałam pierwszy tom powieści (przy fragmencie, że Edward miał pięknie pachnący oddech o mało ze śmiechu nie zleciałam z kanapy, na której leżałam), więcej nie dałam rady, bo mnie język wykończył. Za to filmy widziałam pierwsze trzy, będący przy tym (aż wstyd się przyznać) na dwóch maratonach (bardzo się czerwieni). Iść na ostatni tom już nie miałam siły, fabuła robiła się coraz głupsza.

    Generalnie nie przepadam za FB i go nie używam, ale czasami dobrze, że jest. A książki Supłatowicza kojarzysz (http://lubimyczytac.pl/autor/7012/stanislaw-suplatowicz)? To trochę taki polski Indianin i bardzo ciekawa postać.

    Irm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Supłatowicza znam, ale nie znam jego książek. Sat-Okh jest najpopularniejszym polskim Indianinem, który ponoć miał mieć jakieś korzenie indiańskie, ale ich nie ma. Czytałam kiedyś dość ostry artykuł na ten temat. Nie zmienia to jednak faktu, że szerzył wiedzę o Indianach w naszym pięknym kraju nad Wisłą. Och, jak mnie się marzy, żeby ktoś o mnie mówił polska Indianka :D
      To Ty chyba taką trochę fanką "Zmierzchu" jesteś, hm? Ja bym dwóch maratonów nie przetrwała, chyba że byłby jakiś szczególny powód... :D Proszę się ładnie wytłumaczyć! :)

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Kto wie, kto wie, może tak kiedyś będą mówić? :)

    Fanką "Zmierzchu" zdecydowanie nie jestem, te książki są dla mnie zdecydowanie zbyt nieporadnie napisane, a fabuła zbyt naiwna i nierealne (w sensie psychologicznym i konstrukcji postaci, a nie tego, że są wampiry i wilkołaki, bo generalnie fantastykę lubię), żeby łyknęła całość. Pierwszy film mi się podobał, bo miał jakiś taki klimat w sobie. Na maratonach byłam z koleżanką, która całą sagę pochłonęła pod koniec studiów prawniczych, co pozwoliło przetrwać jej ten ciężki czas wkuwania różnych dziwnych rzeczy i zdawania egzaminów. Więc w sumie można powiedzieć, że dla towarzystwa poszłam i z ciekawości, żeby zobaczyć, jak zekranizuję tę historię. Główni aktorzy nie byli dla mnie magnesem, zdecydowanie nie.

    Irm

    PS Najtrudniej było wysiedzieć na drugim maratonie po raz drugi na drugiej części - mocno wydumana była ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O bycie fanką książki nawet Cię nie posądzałam :) Myślałam, że raczej jesteś fanką filmów (może fanka to za duże słowo). I tak podziwiam, że się poświęciłaś dla koleżanki. Ja bym nie dała rady :)

      Usuń
  6. Czasem dla towarzystwa naprawdę głupie rzeczy oglądałam ;)

    Z tymi maratonami nie było tak źle, bo obie podchodziłyśmy do tego nie na poważnie, ale na zasadzie "O rety, ale absurd! Ciekawe, co jeszcze wymyślą?", więc generalnie miałyśmy niezły ubaw, zwłaszcza z namaszczonego podejścia do Edwarda, jego spowolnionych ruchów (w podniosłych chwilach) i błyszczącej skóry. Po prostu LOL ;)

    I.

    OdpowiedzUsuń

Oczywiście każdy ma prawo do swojego zdania, ale proszę o kulturalne wypowiedzi i krytykę.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...